„Chciałem, aby ludzie nie byli wstanie odłożyć rozpoczętej już powieści, żeby chcieli czytać strona po stronie, aż do samego końca.”
Rozmowa ze Stuartem Turtonem
Martyna Gancarczyk: Pana powieść określana jest jako elektryzujące połączenie twórczości Agathy Christie, Davida Lyncha i Chistophera Nolana z dodatkiem Terry’ego Pratchetta. Jak podoba się Panu takie porównanie?
Stuart Turton: Są to dosyć duże nazwiska, przyrównanie do nich jest trochę zawstydzające. Dowiadywanie się o takich porównaniach jest bardzo ciekawe – w każdym kraju opisywano moją książkę inaczej i zestawiano ją z wieloma różnymi tytułami. W Stanach Zjednoczonych wszyscy porównywali ją do Downton Abbey, a w Wielkiej Brytanii był to Dzień świstaka. Zdarzało się również, że moja powieść była zestawiana z książkami czy filmami, o których nigdy wcześniej nie słyszałem. Myślę, że to dlatego, że w mojej książce jest wiele rzeczy, których można się złapać i je zidentyfikować. I to jest prezent dla działów marketingu.
Martyna Gancarczyk: Kiedy pomysł na Siedem śmierci Evelyn Hardcastle po raz pierwszy pojawił się w Pana głowie?
Stuart Turton: Odkąd miałem osiem lat chciałem napisać kryminał w stylu Agathy Christie – to wtedy właśnie zacząłem czytać jej książki i przeczytałem wszystkie, w wieku 8–10 lat. Kiedy miałem 21 lat chciałem napisać własną, ale była naprawdę okropna. To była po prostu najgorsza powieść – taka bardzo, bardzo zła. Mam nadzieję, że nigdy nie ujrzy światła dziennego. Chciałbym zakopać ją na księżycu żeby nikt nigdy nie miał szans jej przeczytać. Myślę, że brakowało mi oryginalnego pomysłu, napisałem jedynie bardzo złego fanfika pod wpływem fascynacji prozą Agathy Christie.
Później wpadłem na własny, oryginalny pomysł, ten na kanwie którego powstała moja powieść. Rozmyślanie nad tą książką zajęło mi dwanaście lat. Oczywiście nie myślałem o niej każdego dnia, ale co najmniej raz w miesiącu ponownie gościła w mojej głowie. Na właściwy pomysł wpadłem, kiedy pracowałem jako dziennikarz podróżniczy w Dubaju. Byłem w samolocie, pamiętam to jak dzisiaj, była druga nad ranem, a ja byłem wykończony. Zacząłem myśleć o tej książce i nagle wszystko stało się dla mnie jasne, to było jak prezent. Mogę zrobić to w stylu Agathy Christie, mieć moją pętlę czasową oraz zamianę ciał. Ten pomysł był dobry. Czułem się tak, jakby to ktoś inny na niego wpadł. Byłem nawet przekonany, że taka książka już powstała, a ja przeczytałem ją i po prostu o tym zapomniałem. Kiedy wysiadłem z samolotu, natychmiast wygooglowałem czy ktoś już napisał taką książkę. Na całe szczęście nie, ale część mnie myślała, że gdyby taka książka już powstała to nie musiałbym jej pisać – to był dar i przekleństwo w jednym.
Martyna Gancarczyk: Napisanie tak misternie skonstruowanej i złożonej powieści musiało być niezwykle trudne. Jak długo pracował Pan nad tą książką i jak wyglądał sam proces twórczy? W jaki sposób zapanował Pan nad wszystkimi postaciami i liniami czasowymi?
Stuart Turton: Jestem jednoosobową wytwórnią papieru, więc miałem wszędzie notatki, dosłownie wszędzie. Myślę, że te wszystkie kartki, które spisałem podczas pracy nad książką mogły pozbawić życia połowę lasów amazońskich. Jednak zanim napisałem chociażby jedno słowo, planowałem wszystko przez 3 miesiące – w tym czasie między innymi myślałem nad zagadką morderstwa. Miałem taki obszerny plik, było tam 120 arkuszy, a nawet nie byłem w połowie pracy. Zadałem sobie wtedy pytanie, dlaczego ty to sobie robisz. Opisałem tam dzień każdej postaci z dokładnością do dwóch minut, żebym wiedział co moi bohaterowie robią, gdzie w danym czasie przebywają w domu itp. Miałem też ogromną mapę całej posiadłości, żeby móc nanieść na nią kto, kiedy i gdzie wchodzi, wychodzi, ile zajmuje przejście z miejsca na miejsce. Zaplanowałem to bardzo dokładnie.
Dla każdej z postaci miałem osobny arkusz A4, bardzo gruby – były tam wszystkie notatki dotyczące postaci, każdy jeden szczegół. Większość z nich nie znalazła się nigdy w powieści, ale potrzebowałem ich dla samego siebie abym wiedział, kim są moi bohaterowie, co nimi kieruje, czym się interesują. I tak mniej więcej spędziłem trzy miesiące mojego życia. A potem zostało pisanie, które zajęło mi około dwóch i pół roku,. Tyle czasu pisałem pierwszy szkic powieści. Został on zakupiony przez mojego wydawcę. Książka trafiła do agenta i wtedy był czas na korektę, poprawki. To zajęło kolejne 6 miesięcy. A potem było jeszcze więcej poprawek. Obecnie mam wrażenie jakbym pracował nad tą książką połowę mojego życia
Martyna Gancarczyk: Czy cała powieść była zaplanowana od początku do końca zanim zaczął ją Pan pisać, czy też niektóre pomysły przyszły Panu do głowy już w trakcie pracy nad książką?
Stuart Turton: Nie, wszystko było zaplanowane zanim zacząłem pisać. Jeden jedyny raz miałem pomysł, który nie był wcześniej w planie. Zacząłem pisać, pisałem i pisałem, gdy nagle zorientowałem się, że odszedłem daleko od założonego pierwotnie kierunku i nie mogłem do niego wrócić bez oszukiwania czytelnika. Musiałem więc wszystko usunąć, całe 40 tysięcy słów. Musiałem wyrzucić do kosza trzy miesiące pracy. Po tym wydarzeniu już nigdy nie odszedłem od pierwotnego założenia.
Kilka wcieleń głównego bohatera, różne linie czasowe, wiele zaskakujących zwrotów akcji i mylących tropów. Nie miał Pan obawy, że czytelnicy mogą pogubić się w tym labiryncie?
Tak, miałem. To znaczy, jak już mówiłem, pisałem tę książkę dwa i pół roku – na początku, kiedy zacząłem, nie myślałem o czytelnikach. Miałem pomysł, który wydawał mi się dobry i chciałem zobaczyć gdzie mnie zaprowadzi. Im więcej pisałem, tym bardziej powstająca powieść wydawała mi się złożona. Potem wyzwaniem było zaintrygowanie czytelnika i sprawienie, aby pozornie pogmatwana fabuła ciągle intrygowała. Przez cały czas od początku powieści po sam jej koniec dbałem o to, by czytelnicy mieli dostęp do wszystkich informacji jakich będą potrzebowali, co bohaterowie robią i dlaczego. Przypominałem im o najważniejszych wskazówkach. Jak w każdej książce, także w Siedmiu śmierciach Evelyn Hardcastle było bardzo dużo informacji – czytelnik nie potrzebuje znać i pamiętać ich wszystkich, aby lektura była satysfakcjonująca. Bardzo dużo pracowałem z moim edytorem w Wielkiej Brytanii, aby upewnić się, że czytelnik znajdzie w książce wszystko czego potrzebuje, wszystkie niezbędne informacje i będzie pamiętał co się dzieje, co robi dana postać i dlaczego. I takie właśnie wskazówki umieściłem w całej powieści, aby czytelnik sprawnie przez nią przeszedł.
Źródło: niestatystyczny.pl, rozmowę przeprowadziła Martyna Gancarczyk
Spotkanie w Empiku z czytelnikami
Zapraszamy na spotkanie ze Stuartem Turtonem, autorem „Siedem śmierci Evelyn Hardcastle” (Wydawnictwo Albatros). Nadajemy na żywo z warszawskiego empik Junior.
Opublikowany przez empik Piątek, 25 października 2019