Za dwieście lat zaczniemy od nowa
Po co żyć wiecznie, jeżeli nie ma z kim tej wieczności dzielić? Jeśli się zgubimy, czekaj na mnie przed wejściem do katedry – słyszy pies od swojego ukochanego pana. Są na placu św. Marka w Wenecji, pan jest czymś wyraźnie zdenerwowany, a i pies nie może opędzić się od niedobrego przeczucia. Dręczy go lęk, jakby w powietrzu wisiała zapowiedź nieszczęścia. I rzeczywiście – traci z oczu swojego właściciela i nie może go odnaleźć. Jak każdy wierny czworonóg, będzie czekał. Nie ma jednak pojęcia, że przyjdzie mu czekać prawie dwieście lat. Epoki będą się zmieniać, mody przemijać, koronowane głowy wstępować na tron i umierać, towarzysze – ludzie i zwierzęta – pojawiać się i znikać. Przez Europę przetoczy się niejedna fala wstrząsów, konfliktów, epidemii, wojen. Wcześniej też ich nie brakowało, ale pies i jego pan mierzyli się z nimi wspólnie. Tak jak wspólnie stawiali czoła niepokojącemu mężczyźnie o imieniu Vilder i jego pragnieniu zemsty, tak jak dzielili tajemnicę nienaturalnej długowieczności. Zawsze razem i zawsze stuprocentowo sobie oddani.
Na wstępie warto zaznaczyć, że sam opis fabuły może być dosyć mylący. Łatwo ulec złudzeniu, że chodzi o kolejną na poły sentymentalną, a na poły żartobliwą opowieść „o zwierzaczkach”, wyciskającą łzy z oczu każdemu miłośnikowi czworonogów. Nic bardziej mylnego. Pies o imieniu Jutro jest przez autora uczłowieczony w sposób bardzo świadomy – służy za pewnego rodzaju metaforę bezwarunkowego uczucia i lojalnego przywiązania przeciwstawionego ludzkiej małostkowości i tendencji do okrucieństwa. Jako narrator Jutro jest znakomitym obserwatorem, ponieważ nie filtruje swoich wniosków przez perspektywę egoizmu czy ambicji. Jego potrzeby i pragnienia są proste i naturalne – przynależeć, kochać, wrócić do domu, odnaleźć swoje utracone niegdyś miejsce. O to zabiega i o to walczy. Ten jego (jak twierdzi, właściwy psiemu gatunkowi) dystans pełni ponadto jeszcze jedną istotną funkcję. Pozwala snuć refleksje na temat czerpania z życia – z życia w ogóle, kwestię nieśmiertelności odłóżmy na chwilę na bok. W świecie Jutra wydarzenia wielkiej wagi – spotkanie z Mozartem, obserwacja spisku – przeplatają się z tymi równie pięknymi, co prostymi, jak torta di fagioli ofiarowana przez piekarza czy starsza para przygarniająca bezdomne zwierzęta pod swój (raczej niezbyt zamożny) dach. Długie, naprawdę długie życie nauczyło psa odpowiedniej perspektywy i tym dzieli się z nami jako odbiorcami jego opowieści. Słuchając Mozarta, Jutro widział przecież tylko pryszczatego młokosa. Nie wiedział, kim on się stanie później, kim się okaże dla historii. Ale z punktu widzenia Jutra nieporównanie istotniejsze było to, że się tą muzyką zachwycił. W tym jednym, konkretnym momencie, ułamkowym w skali czasu. To te drobne wydarzenia rozbudzają w Jutrze pragnienie, by doświadczać i przeżywać. To ostatecznie prowadzi go do przekonania, że długi żywot jest szczęściem, bo gromadzi tych wydarzeń nieskończenie wiele. Jednak rzecz nie w tym, że życie ograniczone do kilkudziesięciu lat oznacza coś z natury gorszego czy byle jakiego. Chodzi o to, że mało kto uczy się, jak z niego efektywnie korzystać, wycisnąć je do końca. Jutro ma szczęście, które docenia, ale płaci za nie wysoką cenę, wlokącymi się w nieskończoność latami oczekiwania, następującymi po sobie stratami, ponieważ każda istota, która go pokocha, prędzej czy później odejdzie, a on będzie trwał dalej. Nie dąży zatem do wielkości i zanurzenia się w tym, co wiekopomne i przełomowe. Sensem jest dłoń pana na jego głowie i obietnica, że kolejny dzień pozwoli zacząć wszystko od nowa.
Ten element prostej afirmacji życia to jedna z dwóch największych zalet – świetnie zresztą, bardzo potoczyście i lekko napisanej – książki Dibbena. Druga dotyczy kwestii nieco bardziej złożonej, zahaczającej o refleksję filozoficzną, co staje się jednocześnie ciekawym materiałem do przemyśleń i dyskusji. Chodzi mianowicie o życie i o odpowiedzialność za tych, którzy je z nami dzielą. Właściciel Jutra odkrywa sekret wieczności i decyduje się z niego skorzystać. Robi to w gruncie rzeczy ze szczerego zachwytu nad światem i nad tym, co ten świat ma do zaoferowania. Po to, by więcej zobaczyć, przeżyć więcej uniesień, docenić piękno i w miarę możliwości również je utrwalić.
Jednak, jak wiadomo nie od dziś, człowiek nie jest samotną wyspą. I tu pojawia się kwestia odpowiedzialności, mianowicie podzielenia się wiecznym życiem z kimś innym – drugą istotą, która w tej sprawie nie miała wiele do powiedzenia. Czy to właściwe? Czy lęk przed samotnością z jednej, a szczere uczucie z drugiej strony wystarczą, by uzasadnić taką decyzję? W oczach Jutra na pewno, bo nie widzi większego szczęścia aniżeli wieczność ze swoim panem, niemniej… to wciąż arbitralne narzucenie innej żywej i czującej istocie swojej własnej wizji, swojego osobistego wyboru. To dyskusyjne i tym samym intrygujące jako podstawa do rozważań. Zwłaszcza że w książce stykamy się z dwiema zupełnie odmiennymi postawami: umiłowaniem piękna i spokoju w starciu z nieposkromioną ambicją. Jest też żal, niekoniecznie uzasadniony, bo ludzkie emocje bywają czasem niekonsekwentne. Jest spór obciążony dodatkowo stratą i tragedią. I są też wyrzuty sumienia człowieka, który nie umie sobie odpowiedzieć na pytanie o granice usprawiedliwiania dobrej woli i który próbuje, w mniej lub bardziej świadomy sposób, zadośćuczynić. Krążąc między kolejnymi polami bitew, stając się żywą przeszkodą tam, gdzie życie ustępuje śmierci. By nieść pomoc, ale i wybaczyć samemu sobie.
Siła powieści Dibbena tkwi w prostocie, w tym, że tak wiele kryje się „obok” słów – wiele miejsca na własne czytelnicze przemyślenia i interpretacje. Prawdopodobnie nie każdemu będzie odpowiadał stopień uczłowieczenia Jutra, ma to jednak fabularne uzasadnienie i służy bardzo konkretnemu celowi. Autor zadedykował książkę swoim wiernym psim towarzyszom. Nie mam wątpliwości, że liczne elementy swojej afirmacyjnej filozofii zawdzięcza właśnie im. Nikt bowiem nie zna tego sekretu lepiej aniżeli pies.
Żródło: Booklips, Karolina Chymkowska